Batad – dwa dni pośród tarasów ryżowych
Minęło kilka godzin a my już mieliśmy dość Manili. Duszna, gorąca i tłoczna stolica Filipin szybko spowodowała, że jeszcze szybciej chcieliśmy jechać dalej.
Pierwsze spotkanie z Filipinami nie wypadło za dobrze.
Gdy rozpoczęła się naszą przygoda w tym kraju, na pierwsze miejsce wybraliśmy góry. Było tak gorąco, że tylko marzyliśmy o nawet chwilowej ochłodzie.
Po przyjeździe z lotniska do dworca, następne godziny spędziliśmy w przyjemnych, klimatyzowanych pomieszczeniach okolicznego supermarketu.
Nocnym autobusem dojeżdżamy do Banaue na 6 rano. Noc była bardzo ciężka. Dalej jest dla nas niezrozumiałe, dlaczego w tropikach włączają klimatyzację na 16 stopni. Wszyscy pasażerowie przymarzli do siedzeń. A o spaniu też można było pomarzyć. Po 8 godzinach jazdy dojechaliśmy w Banaue. Miasteczko dość zatłoczone, ale pięknie położone w górach na północy wyspy Luzon.
Batad i tarasy ryżowe
Turyści przyjeżdżają tu w jednym celu, podziwiać tarasy ryżowe. Ponad 100 letnie kamienne tarasy ryżowe nadal są wykorzystywane. Jest tam pięknie o każdej porze. My mogliśmy podziwiać soczystą zieleń rosnącego ryżu. Musimy przyznać, iż te, które widzieliśmy w Indonezji nie są aż tak piękne.
Nie tracąc czasu chcieliśmy od razu jechać do wioski Batad położonej jeszcze wyżej niż Banaue.
Dzień pierwszy
Udało nam się zebrać ekipę turystów i na dachu jeepneya jedziemy do Batad Saddle. Po ponad godzinie byliśmy na miejscu, ale nasze tyłki ledwo co wytrzymywały podskakiwanie na dziurawej drodze. Ale niestety to nie był koniec. Teraz jeszcze około godziny w dół do wioski.
Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie ten upał i ciężkie plecaki. Z cała międzynarodową ekipa zostajemy w Rita’s home stay. Po zimnym prysznicu poszliśmy na punkt widokowy znajdujący się dokładnie po drugiej stronie wzgórza. Dojście zajmuje nam ok 45 min. Ważne jest, aby znaleźć poprawna trasę po tarasach ryżowych, ale nie zawsze to jest takie proste. My nie korzystaliśmy z przewodnika.
Szybki opis jak dotrzeć do punktu widokowego poniżej.
Z miejsca rejestracji (przy wejściu do wioski) kierujemy się ścieżka po naszej lewej stronie, która schodzi w dół obok boiska koszykówki a następnie trzymamy się zbocza mając je po lewej stronie i tak idziemy przyklejeni do tego zbocza, mijając malutki mostek- (3m długości i 1 m szerokości) i dalej wzdłuż zbocza aż do momentu gdzie spotykamy napis-,”do czegoś tam”- spokojnie na tej drodze jest tylko jeden znak więc ciężko pomylić. Za tym znakiem są dwie ścieżki jedna na wprost, druga do góry mocno i nią się kierujemy dalej w górę pomiędzy domostwami. Dalej wchodzimy w lasek i po jakiś 200-300m dochodzimy do tarasów. Ważne żeby cały czas iść ścieżką blisko wzgórza i wchodząc na same tarasy wybrać ten, którego „miedza” obłożona jest kamieniami (jest tylko jedna taka). I w zasadzie to cały przepis na dotarcie do punktu widokowego. Nie wolno iść polami ryżowymi inna ścieżka, bo najecie się strachu! Przewodnik zbędny!
Udało nam się wrócić do hostelu tuż przed godzinna ulewa. Popołudnie i wieczór to już tylko odpoczynek i pogaduchy z ludźmi.
Dzień drugi
Kolejnego dnia mieliśmy niecny plan dostania się pod wodospad, bez przewodnika. W cztery osoby wyruszyliśmy po 7 rano w kierunku punktu widokowego. Na początku pogubiliśmy trasę i po 30 min dopiero trafiamy na właściwą.
Zdajemy sobie sprawę, że ścieżka do wodospadu prowadzi schodami w dół zbocza tarasowego. Troszkę byliśmy wkurzeni, bo po 2.5 godzinie trekkingu wróciliśmy do punktu wyjścia a turystów na szlaku do wodospadu przybywało. Schody w dół i dalej lekko w górę do chatki z napojami a potem mocno w dół w kierunku wodospadu.
Po ok. 30 min. dotarliśmy do pięknego wysokiego na 30 m. warkocza wody z całkiem sporym basenem. Kąpiel, kilka fotek i wracamy po ok. godzinie z powrotem bardzo stromą ścieżką w górę do tarasów i dalej przez wioskę na dnie doliny. Poznaliśmy na trasie mieszkańców i ich dzieci. A to jest to, co najbardziej uwielbiamy.
Pogoda nam dopisała, chmur mało a wilgotność i temperatura znośna. Nie spodziewaliśmy że około godzinę po naszym powrocie rozszaleje się burza, jaką w życiu widziałam może dwa razy. Oberwanie chmury z piorunami trwało jakieś dwie godziny. Pod wieczór się rozjaśniło i wyraźnie ochłodziło!
Dzień trzeci
Przygodę w Batad skończyliśmy na następny dzień.
Musieliśmy wrócić na Batad Saddle czyli cały czas do góry. Trzy postoje po drodze, wypity litr wody i po 1:20 byliśmy na szczycie. Te nasze ciężkie plecaki nas wręcz przygniotły.
Niestety po wczorajszej burzy droga została zmyta i jeepneye mogły przejechać tylko cześć trasy. A wiec plecaki znów na ramiona i kolejne 15 min tylko na szczęście w dół. O 9: 30 odjeżdżamy publicznym transportem do Banaue.
Szkoda bo było pięknie !
Info praktyczne:
– przejazd z lotniska do Manili – Philtracko- 400 p/osoba
– przejazd do Banaue – Ohayama Trans (firma transportowa) – 21:00 wyjazd- 6 rano przyjazd, 450 p./osoba
– jeepney Banaue – Batad Saddle – 225 p za os (wynajęty na kilka osób)
– nocleg w Batad – Rita’s home stay – 200 p za osobę bez cieplej wody
– jeepney Batad – Banaue – transport publiczny – 150 p za osobę
Więcej na temat naszego wyjazdu na Filipiny znajdziecie TUTAJ
Podobał Ci się wpis? Dołącz do Nas na Facebooku, gdzie znajdziesz bieżące relacje i zdjęcia. Jesteśmy bardzo ciekawi co myślisz. Będzie nam bardzo miło jeżeli klikniesz „lubię to”, zostawisz komentarz lub prześlesz post w świat.
Zapraszamy Byle-na-chwile 🙂
Świetny i bardzo ciekawy blog!
Dziękujemy bardzo i nadal będziemy się starać 🙂